25 marca – Dzień Świętości Życia

25 marca – Dzień Świętości Życia

Dzień Świętości Życia

Było to wiele lat temu…
Wychodziłam z ośrodka i w rejestracji podpisałam, jak zawsze, wizyty domowe. Było ich pięć. Spojrzałam na zegarek: 20 minut po ósmej. Znowu nie wrócę przed dziesiątą do domu. Wieczorem chodzenie po Kazimierzu zabiera wiele czasu. Sekretarka podała mi kartoteki pacjentów. Była młoda i uśmiechnięta. Kiedy wyszłam, dogoniła mnie na schodach:
– Pani doktor, jeszcze jeden pacjent, bardzo prosi!

Miałam obowiązek zrobić dwie wizyty domowe…

Właśnie miałam powiedzieć, że to dzisiaj niemożliwe, gdy coś w wyglądzie tego człowieka powstrzymało mnie. Zatrzymałam się.
Miał może pięćdziesiąt lat. Ubrany był czysto i bardzo biednie, w ręku trzymał czapkę i jakoś nieśmiało powiedział:
– Może pani doktór tylko zapisze penicylinę… dla dziecka.
– Ale dlaczego penicylinę? Czy był pediatra? Dlaczego pan przychodzi do mnie? Milczał chwilę, potem powiedział cicho:
– Do tego dziecka nikt nie chce przyjść, bo to jest nieuleczalne, ono ma zapalenie mózgu…
Wzięłam adres i zapowiedziałam, że zupełnie nie wiem, o której godzinie, ale przyjdę. Było już po jedenastej, gdy do nich dobrnęłam. Mieszkali w służbowej suterenie.
– Żona jest dozorcą – wyjaśnił ten sam człowiek, który po mnie przyszedł do ośrodka.

Kobieta miała pewnie czterdzieści lat, może więcej, a może mniej, była ładna. Tak o niej pomyślałam, wychodząc: Jaka ładna kobieta. Czysta, okrągła i uśmiechnięta. Mieli jedną izbę i kuchnię. Czysto było bardzo. Na środku stało dziecięce łóżeczko jakieś dziwne – duże, chociaż z siatką z obu stron.
Chłopiec, który w nim leżał, miał dwanaście lat, a wyglądał na pięć.
Kobieta pochyliła się nad nim.
Dziecko było czyste, łóżko bielutkie, na łóżku powieszona grzechotka i jakieś gumowe zabawki, blisko rączki dziecka. Miało dużą gorączkę.
Mężczyzna wyjaśniał:
– Nie siedzi nawet i nic nie mówi, nawet zabawki nie umie wziąć do ręki. Od czasu do czasu ma dużą gorączkę, wtedy dostaje penicylinę, ale pan doktór powiedział, że to jest przewlekłe zapalenie mózgu i że jest nieuleczalne i teraz już nie chce do niego przychodzić.
Dziecko nie reagowało na nic. Sztywno odrzucona główka i duże, niebieskie oczy, szerokie sztywne źrenice, nie wiadomo, czy widzące.
Spojrzałam na kobietę, spytałam:
– Zawsze tak było?
– Dawniej trochę gaworzył, teraz nic nie mówi, tylko płacze, jak ma
mokro – odpowiedziała. Obejrzałam dziecko, ani śladu odparzenia. Wychodząc, spytałam trochę nieśmiało, czy nie chcieliby oddać dziecka do zakładu, bo przecież pielęgnacja tak daleko niedorozwiniętego dziecka jest kłopotliwa.

Popatrzyli na siebie… i ona odezwała się pierwsza:
– Ach nie, nie chcielibyśmy go oddać, wydaje nam się, że tu ma dobrze…
Spytałam jeszcze, czy nie mają więcej dzieci, czy to jest pierwsze…
Kobieta spojrzała na mnie z uśmiechem jakimś zaskakującym, jakby wyrozumiałym… i gdy już żegnałam się z nimi, powiedziała:
– To nie nasze dziecko, to z frontu wzięliśmy, zupełnie malutkie.

Fragment pochodzi z najnowszej książki dr Wandy Póltawskiej Migawki z mojej szuflady


Kilka słów o życiu
dr Wanda Półtawska: