W dzisiejszych czasach bardzo wielu rodziców, aby nie powiedzieć większość, zdaje się zagubiona w swej roli. Co gorsza, często zupełnie nie są tego świadomi. Myślą, że to tak ma być – mając dzieci, trzeba po prostu przetrwać i nie zwariować. Dlaczego pozwalają się wpędzić w to mylne przekonanie, że dzieci to tzw. hardcore, o ile wręcz nie horror? Odpowiedź jest prosta. Rodzice powszechnie nie kierują się już odwieczną instrukcją obsługi podaną przez Stwórcę.
Nic dziwnego więc, że pozbawieni nie tylko norm i zasad, ale nawet wizji i celu, rodzice bardzo często wychowują dziecko spontanicznie, „na czuja”. Rozczarowani trudem, szybko rezygnują, oddają dziecko do przedszkola lub – co gorsza – do żłobka. Czasem, patrząc na zmagania i udręki innych rodziców, rezygnują już z góry, myśląc, że są na nie nieuchronnie skazani. Uciekają w pracę zawodową, licząc, że ktoś wychowa dziecko za nich, robiąc to lepiej niż oni. Przez to unieszczęśliwiają dzieci, a jednocześnie też i samych siebie. (…)
Dzieci zostały dane rodzicom, a nie wychowawcom. Dlatego właśnie przede wszystkim potrzebują kochających je i odpowiedzialnych rodziców, a nie fachowców z zewnętrznych placówek. Nie idealnych, ale świadomych swego powołania i kompetencji. W obecnych czasach potrzebują koniecznie dodatkowo takich rodziców, którzy potrafią umacniać w wierze samych siebie i zachęcać do tego siebie nawzajem, twardych i nieugiętych wobec swych dzieci – właśnie dla ich dobra.
Dokładnie tego od lat uczyliśmy na warsztatach dla rodziców. Już wtedy oznaczało to pójście pod prąd, a współcześnie jest jeszcze trudniej. Bowiem bezradność, a w najlepszym przypadku nieporadność tego pokolenia rodziców stała się i ogromna, i masowa. To ostatni dzwonek, by to odwrócić!
Wagę tej sprawy uświadomiło nam dobitnie ciekawe wydarzenie, którego nie da się zapomnieć. Miało ono miejsce pewnego wieczoru 7 lat temu, podczas warsztatów dla rodziców na Półwyspie Helskim.
Codziennie w tych szczególnych tygodniach razem ze wszystkimi rodzicami dużo modliliśmy się za dzieci. Po wspólnym z dziećmi słowno-śpiewnym uwielbieniu Boga poświęcaliśmy czas, by gorąco wstawiać się za nimi do Boga. Nasze rodzicielskie modlitwy nie były jedynie krótkimi wezwaniami. Były konkretne, a zarazem płomienne, trwały nawet i ponad 2 godziny.
Aż pewnego dnia jako prowadząca poczułam nagle głębokie przekonanie, że tego dnia wieczorem to dzieci mają modlić się za rodziców. Po pewnym czasie zaczęłam mieć poważne wątpliwości, czy się nie mylę, czy na pewno to przekonanie pochodziło od Ducha Świętego. Uświadomiłam sobie po ludzku ryzyko takiej modlitwy. A co, jeśli dzieci zaczną głośno modlić się, żeby rodzice byli bardziej pobłażliwi, dawali więcej słodyczy lub pozwalali na częstszy dostęp do komputera? W tym momencie zdałam sobie sprawę, że dotychczasowe efekty zyskane ciężką pracą mogą runąć.
Odetchnęłam z ulgą, gdy wieczorem na placu boju pozostało już tylko 5 dzieci, w wieku 9-16 lat. Młodsze położono już spać (to u nas priorytet), starsze miały natomiast przyjść dobrowolnie. Te, które przyszły do wielkiego namiotu, w którym mieliśmy spotkania, zrobiły to chętnie, choć musiały się przełamać. Od pewnego czasu przygotowywaliśmy je do samodzielnego słuchania Bożego głosu. Tego dnia miały pierwszą okazję praktykować.
Wyjaśniliśmy im jeszcze raz, na czym będzie polegało ich zadanie. Pomodliliśmy się wspólnie, żeby każda ich myśl została poddana pod posłuszeństwo Chrystusowi i żeby nie słuchały własnego rozumu, ale głosu Boga. Można to było nazwać rodzajem ćwiczenia w słuchaniu i przekazaniu rodzicom, co mówi do nich Bóg. Takie wyraźniejsze słyszenie Bożego głosu było w tamtych dniach tematem, który doskonaliliśmy wszyscy. Zgromadzonym dzieciom zadanie ułatwiał fakt, że pozostało niewielu rodziców: akurat przypadkiem wyjątkowo wysoki, poza tym najniższy oraz pewien przeciętnie wyglądający ojciec. Pozostali z matkami usypiali maluchy, m.in czytając im.
Duch Święty wypełniał namiot, ponieważ przedtem, przez nasze wspólne uwielbienie, zaprosiliśmy Go na to miejsce. Intymność potęgował dodatkowo zapadający zmrok; to z pewnością dodało odwagi dzieciakom. Jeden z ojców notował od razu w zeszycie, co po chwili ciszy mówili ci młodzi.
Oto, co dzieci przekazały jako słowa od Ducha Świętego. To są dosłowne wezwania, które padły w ciszy:
1. Żeby wszyscy rodzice zachęcali się w wierze.
2. Żeby rodzice nie „darowywali” dzieciom ich przewinień.
3. Żeby dzieci słuchały rodziców, a nie rodzice dzieci.
4. Żeby rodzice się nie zniechęcali.
5. Żeby rodzice nie poddawali się dzieciom.
6. Żeby rodzice byli twardzi.
Kiedy następnego przedpołudnia, już w blasku słońca, odczytywaliśmy te słowa publicznie w grupie rodziców – wszyscy wręcz zamarli. Łzy napłynęły im do oczu. Nie ulega wątpliwości, że Bóg mocno potwierdzał to, czego uczyliśmy dotąd rodziców, podczas gdy dzieci miały inne zajęcia (część zajęć była dla całych rodzin, a część osobno dla rodziców). Trzeba wiedzieć, że wszyscy uczestniczący w warsztatach rodzice bardzo pragnęli stać się właśnie takimi, jak o to proroczo modliły się dzieci. Dotychczas tkwiła w nich – zasiewana przez świat – wątpliwość, choćby śladowa, czy (poza punktem 1) naprawdę nie krzywdzą dzieci. Dzięki temu wydarzeniu uzyskali pewność, że są na dobrym kursie, i mają tak trzymać.
Jesteśmy przekonani, że tak mówił do dzieci sam Duch Święty. Wskazuje na to nawet kolejność wyrażonych intencji, która zawiera piękny ciąg myślowy. Być może uznasz jednak, drogi czytelniku, że nie potrafiły one jeszcze precyzyjnie usłyszeć Jego głosu i przekazały słowa pochodzące wyłącznie z ich serc. Ale jak najbardziej świadczy to o ich tęsknotach, które i tak włożył w nie nikt inny, tylko sam Stwórca.
Niezależnie od tego, którą wersję uznasz za prawdziwą (ostatecznie dowiemy się tego dopiero w niebie), i tak trzeba obie potraktować bardzo serio. Rozważmy więc, co oznaczają te szczere słowa, które padły z ust kilkorga dziewcząt i chłopców. Zwróćmy uwagę, że postulaty te na pierwszy rzut oka nie były wygodne dla nich samych, ponieważ na co dzień, po ludzku, dążyli zupełnie do czegoś innego. A czyż w Hbr 12, 11 nie jest napisane o niewygodnych wychowawczo rzeczach: „Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości”?