Świadectwo kobiety, która pokonała chorobę.

Świadectwo kobiety, która pokonała chorobę.

23 lutego obchodzimy Dzień Walki z Depresją. To problem globalny. Dziś na świecie według ekspertyz WHO choruje na depresję aż ok. 350 mln ludzi, w Polsce – 1,5 mln. Gdzieś obok was z pewnością jest osoba, która cierpi na tę chorobę. Pod maską przebojowości każdego dnia ukrywa udrękę. Tak jak Milly Gualteroni, autorka i zarazem bohaterka książki „Z depresji do wiary”. Poruszające, intymne świadectwo życia niezwykłej kobiety pozwoli wam na nowo odzyskać zaufanie do życia i uświadomi, że Bóg czeka na każdego, kto zechce pochwycić Jego rękę. Budująca lektura dla cierpiących na ciele, umyśle i duszy, i nie tylko.

Lektura książki Milly Gualteroni pt. „Z depresji do wiary” jest frapująca, ale i trudna. Frapująca, bo fascynują nas życie i przeżycia innych ludzi, a autorka staje tu w prawdzie sama z sobą. Odkrywa swoje tajemnice i sekrety. I choć ciekawość – jak mówi przysłowie – „to pierwszy stopień do piekła”, musimy przyznać, że z natury jesteśmy ciekawscy, żądni wrażeń i dreszczyku emocji. Lektura trudna, bo historia życia autorki sama w sobie jest traumatyczna i pełna dramatycznych zwrotów akcji, zbyt wielu jak na jedną osobę, pomyśli pewnie niejeden z czytelników. Życie Milly kręci się wokół jednego słowa: „depresja”. Cóż, takie czasy – powie ktoś. Wszak to choroba cywilizacyjna. Stąd świadectwo życia Milly Gualteroni, które daje w książce, jest tak cenne i potrzebne. Daje nadzieję i wsparcie. Po pierwsze depresja nie jest czymś wstydliwym, o czym lepiej nie mówić, po drugie – można z niej wyjść i na nowo zacząć żyć. Więcej – cieszyć się życiem i odkrywać jego różnorodne barwy.

Milly to kobieta zrealizowana. Odnosząca sukcesy włoska dziennikarka, pracująca dla najbardziej wpływowych tytułów prasowych. Osoba wszechstronnie utalentowana i wykształcona, zamożna. Można pomyśleć: Czegoż chcieć więcej? Ale to tylko pozór, maska, za którą czai się prawdziwy dramat. Depresja. Nic nie pomaga. Ani leki – kobieta jest uzależniona od leku trójpierścieniowego i benzodiazepin, które namiętnie przepisują jej kolejni psychiatrzy – ani kolejne terapie, które podejmuje w nadziei na poprawę zdrowia. Dość dodać, że aż trzy razy próbuje targnąć się na swoje życie, zmienia też kolejnych partnerów, by zagłuszyć w sobie lęki. Nic nie jest bez przyczyny. Gdy poznajemy bliżej losy Milly, dowiadujemy się, że jako młoda dziewczyna musiała zmierzyć się z trudnymi do wyobrażenia tragediami, które dotknęły jej rodzinę. Samobójstwo popełnili jej brat i śmiertelnie chory ojciec. To był moment, który zadecydował o odrzuceniu przez nią wiary w Boga i Jego istnienie. Jakby tego było mało, jako 20-latka została zgwałcona. Wydarzenie to na kilkadziesiąt lat wyparła z pamięci, choć tkwiło w niej przez lata niczym jątrząca się rana…

Tu dochodzimy do najważniejszego momentu. Wdarcia się w życie pokiereszowanej emocjonalnie kobiety Tajemnicy. Odkrycia na nowo Boga, który – choćby tak się z pozoru wydawało – nigdy człowieka nie zostawia, jest nawet przy największym grzeszniku. Czeka cierpliwie na krzyk rozpaczy, ale przede wszystkim – nadziei. Dziennikarka w ostatnim momencie podchwyca rękę wyciągniętą do niej przez Stwórcę. Udaje się do domu ojców barnabitów, gdzie rozpoczyna się długi proces jej uzdrowienia z depresji. Poznawania siebie i swoich emocji. Zatruwających jasne spojrzenie i niepozwalających wyrwać się z matni. Odbudowanie relacji z Panem, poparte terapią, daje Milly upragniony pokój serca i wyrywa ją ze szponów niszczącej choroby. Ratuje ją świadomość – jak to sama ujęła – że człowiek „może wzrastać i dojrzewać w harmonijnym i wzajemnym oddziaływaniu ciała, umysłu i duszy”.